Pana Krzysztofa Lesińskiego poznałem kilka lat temu, przychodził do mojego sklepu wędkarskiego i robił za każdym razem dość duże zakupy. Nie wiedziałem wówczas, że prócz tego, że jest znakomitym wędkarzem, to również … wrażliwym poetą. Pewnego dnia ‑ gdyśmy się zgadali, że obaj piszemy wiersze – przyniósł swoje teksty poetyckie. Było ich kilkaset. Czytałem je w nocy, jesienią 2000 roku. Czytałem je ze wzruszeniem i z myślą, że oto narodził się nowy, interesujący, o wielkiej, dobrodusznej wyobraźni, Poeta.
Ta książeczka, którą teraz trzymasz Drogi Czytelniku w dłoniach, jest wyborem z kilkuset doręczonych mi przez pana Krzysztofa wierszy. Mniemam, że to, co – idąc za prośbą Autora – wybrałem do druku, jest godne szacunku i warte, by zatrzymać się dłużej nad tym skromnym objętościowo, ale zawierającym wielkiego ducha, debiutanckim tomikiem wierszy. Wiersze te niosą prawdę, prawdę o samym autorze, prawdę o czasie, w którym przyszło nam żyć, prawdę o miłości, prawdę o cierpieniu, prawdę o naturze. Czy można żądać czegoś więcej …?
Piotr Cielesz
lato 2001.
***
gdzie jesteś
pieśni
z mrocznej piersi
serce
się wyrywa
zamęt i pustka
w głowie
gdzie jesteś
daj mi
jedną zwrotkę
jedno zdanie
zdanie prawdziwe
człowieka godne
06’2001
I wszystkie pięknie grają
W różowej sali
czerwcowych kwiatów
na krzewie irgi
mrowie owadów
‑ i wszystkie pięknie grają
w pastelowe kolory wystrojone
pszczoły miodne
obok szerszeni i os
w żółto czarne paski ubranych niemodnie
‑ i wszystkie pięknie grają
trzmiele kamienniki
w czerni ‑ bez bieli
i kilka pomarańczowo szarych
polnych i łąkowych trzmieli
‑ i wszystkie pięknie grają
żółto czarno białe
ziemne i ogrodowe
i mniejsze trzmiele leśne
czarno miodowe
‑ i wszystkie pięknie grają
w koncercie na tle
instrumentów pszczelich
słychać jak basują
kontrabasy trzmieli
oddając co chwilę
pierwszeństwo skrzypcom os
i głębszym tonom
dwóch kontrabasów szerszeni
‑ i wszystkie pięknie grają
artyści mniej znani
usiłują piękną grą
zatuszować złoto zielonej muchy
fałszywie brzmiący ton
‑ i wszystkie pięknie grają
Takie koncerty słuchają
tylko poeci…
i ci co mają dusze dzieci
06’1999
Usłyszałem twój głos
Usłyszałem twój głos
niezmieniony
wieszczący obietnicę
dzwon
z dalekiej wierzy
‑ przyjdź
na ciebie czekam
‑ przyjdź
we mnie znajdziesz spokój
‑ przyjdź
jestem twoim zbawieniem
‑ przyjdź
jestem twoim przeznaczeniem
‑ przyjdź
do Boga wrócisz
‑ przyjdź
zobaczysz gwiazdy
‑ przyjdź
ludzi pokochasz
– przyjdź
na ciebie czekam
03’1999
Dary losu
Czas miniony,
jak powalone drzewo
uschniętymi gałęziami
straconych nadziei
boleśnie kaleczący
serce.
Wspomnienia już wyblakłe,
a jeszcze bolą pamięcią
losu darów,
przez które przeszedłem kiedyś
obojętnie, depcąc stopą młodą
‑ jak liście zeschnięte.
Ten, który jeszcze pozostał,
z daleka widoczny,
podniosę,
w ramionach uścisnę,
wyprostowany do światła poniosę,
bliskich uśmiechem żegnając.
10’1998
Ziemia Kaszubska
Ziemio Kaszubska
sosny wiekowe
żółte piaski
z wiotkimi modrzewiami
brzozy piaskowe
nad rzekami osiki
szepczą z olchami
Ziemio Kaszubska
gorycz piołunu
słodycz macierzanki
nad jeziorami wełnianek
rozczochrane głowy
złotem kaczeńców
obsypane łąki
Ziemio Kaszubska
tęskny krzyk żurawi
w gniazdach bociany
szum skrzydeł
lecących łabędzi
nad lasami
taniec kruków
na niebie
kołowanie jastrzębi
05’2001
***
już w drodze
do kołyski
przez śmierć tuleni
jętki jednodniówki ‑
żywi
a już martwi
nieszczęśliwi
bo świadomością
obdarzeni
rozumni
a bezrozumnie
się broniący
przed miłosiernym
skrzydłem śmierci
02’2001
idzie młodość
w rytm kroku gra
piersi
w oczach słońce
i księżyc
z różowego marmuru
dwie kolumny
nogi
w sercu nieśmiertelność
z drogi
ulicą kroczy młodość
07’2001
Mamo
w żłobku
w szkole
w czasie pokoju
w czasie wojny
czułem
twój wzrok
pełen miłości
i troski
nawet teraz
gdy Cię niema
a ja stary jestem
czuję Twój wzrok
Mamo
02’2001
Świecące chmury
Na wieczornym niebie
chmury pierzaste
boleśnie poszarpane
purpurą jaskrawą
świecące
wielkość natury
głoszą
łuną krwawą
piękne
w swojej grozie
06’2000
Nie pytaj mnie kto tak dzieli los
Temu gorycz
temu radość
temu miłość
temu zdradę
Temu piękno
temu garb
temu biedę
temu skarb
Temu talent
temu gnój
temu lekko
temu znój
Temu zdrowie
temu dzwon
temu życie
temu zgon
Nie pytaj mnie
kto tak dzieli
ludzki los
Nie pytaj mnie
05’1999
męka
przez wieki
uczono
męki człowieka
na krzyżu
w słowach
w kamieniu
na płótnie
nie miłość
nie kwiat
a mękę człowieka
zaklinano
aż człowiek
stał się Bogiem
11’2000
Ostatni spacer
Kiedyś
– wierzę w to święcie ‑
spotkamy się
raz jeszcze
a gdy rano wstaniemy
drogą dawnych marzeń
pójdziemy objęci
do pomarańczowej kuli
wschodzącego słońca
01’2001
Sierpniowy poranek
Żółknące liście na śliwie
i na kasztanie
pierwszy sygnał
odwiecznego rytuału
zmiany pory roku
najpierw barwna
nostalgiczna
a niedługo potem
płacząca smutna
jesień nastanie
08’2000
Czas I
Siedzę w fotelu z głową
w plątaninie lepkiej pajęczyny
poczucia
upływającego czasu
Wczoraj dzisiaj jutro
wszystko poplątane
tak dawno tak szybko
tak niedaleko
Widzę czerwoną gumę pierwszej
chłopięcej procy
czuję
żal po zabiciu pierwszego ptaka
chłód wody Drwęcy
gdy nosiłem na plecach
przyjaciela zabaw chłopięcych
z darowanymi mu przez wojnę suchotami
Przeżywam
uniesienia miłości
wieku młodzieńczego
i pierwsze klęski wtedy łatwo znoszone
gorycz błędów
wieku podobno dojrzałego
które jak nie gojące się rany
bolą do końca
Jeżeli to wszystko było już
wczoraj
to od jutra
dzisiaj dzieli niewiele
01’1999
***
czy przyjdziesz
jeszcze raz do mnie
żebyśmy ‑ jak dawniej –
rano po rosie
po sadzie
się przechadzali
zrywałbym znowu
dla ciebie
chłodne owoce
i patrzył zazdrośnie
jak pieścisz
je ustami
11’2000
***
widziałem radość
na twarzy dziecka
oczy matki pieszczącej
dziecko kalekie
czy mogę zobaczyć
coś więcej
jak świat?
11’2000
Zabierzcie złe myśli
O sosny igrające ze słońcem
zielono złotymi refleksami
dęby kaleczące niebo
konarami potężnymi
mroczne olchy
z zeszłorocznymi szyszkami
listkami dzwoniące osiki
kojące modrzewie
i białe brzozy promienne
‑ zabierzcie ode mnie
złe myśli
07’1999
Znicz dla Matki
Czerwona lampka
wspomnieniami
pod jodłą płonie…..
i rani
nie da się cofnąć
czasu
czy jest ktoś tak
szczęśliwy
że Matce znicz zapala
bez winy
12’2000
wszystko umarło
martwy dzień
spalony przez inkwizytorskie słońce
martwa noc
pod trupim blaskiem księżyca
martwi ludzie
z ustami karpi wyjętych z wody
martwe ptaki
latające po ołowianym niebie
martwe serce
dzwoniące bólem twojego odejścia
08’2000
kobiety
młode kobiety
stare kobiety
mądre kobiety
głupie kobiety
piękne kobiety
brzydkie kobiety
dobre kobiety
złe kobiety ‑
matki siostry
żony kochanki
nasze
cudowne
kochane kobiety
11’2000
Jesienny poranek w Gdańsku
za oknem
listopadowy poranek
mewy
latają kamieniami
po ołowianym niebie
śnieg litościwie
przykrył nagą
ziemię
w dole mgła
otula szczelnie
budzące się miasto
i tłumi na redzie
sygnały boi
za oknem budzi się
smutny poranek
02’2000
Moje psy
Z dzieciństwa ledwie
moje kundelki pamiętam
‑ ostatni wabił się
Mucha
i był żółto biały
potem
miałem psów wiele
bardzo temperamentny
Teri
foksterier czarno biały
grę w piłkę uwielbiał
i nurkowanie
zawsze trzeba było
mieć piłek parę
najmądrzejszy ze wszystkich
Znajdek
kundelek bardzo kochany
zimą w śniegu
przez panią znaleziony
psi arystokrata
piękny Airedale terier
Lorbas
‑ Hrabią za elegancję
go zwano
irlandzki terier
suczka kapryśna
Szelma
wszystkie wady i zalety
kobiety miała
jej rodak
przyjazny dla wszystkich
Nygus
do zabaw skory
zbyt samodzielny
czasem myślę o psie
moim ostatnim
którego zostawię
co z nim będzie
kto go pokocha
kto się nim zaopiekuje?
11’2000
Ty
Piersi twoje
dwa śnieżne ptaki
tulące się do moich dłoni
twoje nogi
dwie cudowne drogi
do krainy Oz
usta twoje
krater wulkanu
przed wyrzuceniem lawy krwi
twoje włosy
zielona pajęczyna miłości
‑ a ja w nią zaplątany ‑
oczy twoje
dwie studnie nieodgadnione
bez dna
08’2000
Dziecko
Ramiona dziecka na szyi ‑
Świadomość naszego bycia
Rozkosz, radość poranka ‑
Zapowiedź ciężaru życia.
01’1997
muszki jak ludzie
tańczą tańczą
zwiewne tanecznice
tańczą
ulotne muszki
w słońcu
lustrami skrzydeł
błyskają
nad morzem
majowej
zieleni świeżej
radośnie
dzień swój jedyny
świętują
niemądre jak
ludzie
05’2000
głupio młode serce
blednie słońce
na drzewach zieleń szarzeje
kwiaty pachnąć przestają
pszczoły już tak cudownie
w lipcu na lipach nie grają
rano ciało jakby nie swoje
tylko serce ciągle
głupio młode
07’2000
Gdy urodzę się cyganem
Przy cyganów ognisku rzucającym, to cieniem, to blaskiem,
Rzeźbiącym twarze jak ludowy rzeźbiarz scyzorykiem,
Nocą gwieździstą urodzę się, tuż przed świtu brzaskiem,
By zajrzeć gwiazdom w dusze i świat powitać krzykiem.
Jak kwiat strojna matka, w wodach leśnych strumieni
Kąpać mnie będzie, staro cygańskie nucąc ballady.
I uczyć jak iść przez życie pełne światła i cieni,
Jak kochać, jak znosić cierpienia i zdrady.
Nauczy jak grzyby rozpoznać, która jagoda zaszkodzi,
Który ptak jak śpiewa, gdzie gniazdo swoje buduje,
Że nie można krzywdzić matki, która z koźlęciem chodzi
I kwiatów tysiąca nauczy, które natura na łąkach hoduje.
Od ojca ‑ o oczach mrocznych, zawsze pełnych żaru ‑ cygana
Wolnego jak wiatr, co nigdy z obranej drogi nie zbacza,
Dowiem się kiedy tańczą konie, i że są myśli co bolą jak rana,
Jak przyjaźń jest ważna, i że fałszu i zdrady się nie wybacza.
A gdy dorosnę, przy ogniska pąsowego kwiatu, po białe ranki
Będę poezją skrzypiec czarował, legendy śpiewał o miłości
I kochał tańczące motyle o skrzydłach z barw tęczy ‑ cyganki,
Co biodrem kuszą, a w oczach mają obietnicę namiętności.
07’1998
Szło drogą Kochanie
W słońcu czerwcowym
szło drogą Kochanie
szło lekko beztrosko
‑ to sobie idzie
to przystanie ‑
na kwiatek popatrzy
zagwiżdże do ptaszka
do nieba głowę podniesie
rozłoży ramiona jak ważka
i młynka zakręci wokoło
koźlę kropione pogłaszcze
zająca zachęci do biegu
na trawę wiosenną
siądzie na lasu brzegu
na mchu głowę położy
z płatków stokrotki
sobie powróży
i szczęśliwe zaśnie
‑ nasze Kochanie
10’1999
Piękno
Darowałeś mi piękno:
zarumienionej matki
karmiącej niemowlę
rozświetloną piersią
barwnej tęczy
po ulewnej burzy
spijającej złoto
z dojrzewającego łanu pszenicy
oczu dziewczyny
rozświetlonych miłością
próbujących ukryć obawę
i pragnienie spełnienia
radości dzieciństwa
w podskakujących
warkoczykach dziewczynki
ze skakanką
rozsypanych kwiatów
na wiosennej łące
pachnącej słońcem
strojnej zwiewnymi motylami
granatu nieba
zdobionego bogato
budzącymi nostalgię
dalekimi gwiazdami
radosnej jaskółki
śmigającej swobodnie
po bezkresach
pogodnego nieba
brylantów rosy
budzonych przez słońce
poranne na rozpiętych
przez jesień pajęczynach
Daruj mi jeszcze
piękno godnego umierania
w gronie pogodnych przyjaciół
i rodziny
07’1999
Spotkanie po latach
Uciekającego czasu nikt nie zauważy
W codzienności własnej twarzy
W oczy przyjaciół spotkanych trzeba spojrzeć
W oczy zmęczone przez lata, by to dojrzeć
Na twarzach zmarszczki czasem kreślone
Zauważyć, i włosy mocno przerzedzone
Wiekiem, kiedyś proste ramiona teraz pochylone
Kwiatami starości malowane dłonie
I tylko głosy jak dawniej ‑ czasem niezmienione
09’1998
Moja miłość
Twój gest
Twoje spojrzenie
Twój uśmiech
Twoje istnienie
Moja miłość
01’1999
Rawik
Joanno głosem bliska Bogom
zrodzona z dwóch kultur
tak odrębnych
dzwonem głosząca miłość
wierna do końca
śpiewającemu nieszczęściu
i silna jak jej kochanek
Joanno dziękuję
11’1999
Modrzewie dnia ostatniego
Modrzewie
zielone niemowy
utulcie mnie w swoich
kojących ramionach
uchrońcie przed światłem
dnia
ukołyszcie do snu
dzieciństwa beztroskiego
do długiego snu
ostatniego
12’2000
Nie zapomnisz
Na nic podarcie
starej fotografii
dedykacji
z książki wydarcie
wyrzucenie prezentu
kiedyś miłego
‑ i tak serce będzie znaczone
bliznami wspomnień
tych których kochałeś….
i tych których skrzywdziłeś
09’1999
Zakochany poranek
Czerwcowa noc krótka
bo zakochany poranek
nadrzeczną polanę
śpieszy zorzą budzić
by obsypać srebrem rosy
i delikatnie
mgłą poranną otulić
margaretkę ukochaną
‑ wiotkiego anioła
w zielonej sukni
ze złotą twarzą w białych
włosów koronie ‑
leniwie przeciągającą się
w licznym gronie przyjaciół
‑ świecących złotem
gwiazd kaczeńców
a potem słońce poprosić
by ciepłem swoich promieni
w ukochanej pożądanie
zechciało rozbudzić
żeby nie zwiędła
‑ gdy przyjdzie czas ‑
przed poznaniem rozkoszy
spełnienia
06’1999
obojętny tłum
pochylone krzyże
nieczytelne epitafia
obojętny tłum
zimne twarze
skronie rozsadzane
obcym życia
gwarem
obojętny tłum
deptane serca
z pokorą zły los
przyjmowany
obojętny tłum
umierające kwiaty
obojętny tłum
zimne twarze
09’2000
Kolory wiatru
Czy wiesz że wiatr
może być różowy
szary lub pomarańczowy
albo zgoła tęczowy
na przykład kochanków
na łące śpiących ‑
budzi rozmarzony
wiatr tęczowy
dzieciom rozbieganym
‑ rozwiewa
gęste czupryny
szalony wiatr różowy
starcom znużonym ‑
rano na spacerze
towarzyszy spokojny wiatr
szary lub brązowy
a matkom z dziećmi
na spacerze ‑
cichutko nuci zakochany
wiatr złoto pomarańczowy
02’2000
Czas II
Góra lodowa
ogień serc gasząca
postępowy paraliż woli
mróz wiosenny
zabijający w gnieździe bezradne pisklęta
susza zmieniająca barwne kwiaty
w szary popiół
czas niewidoczny
‑ podstępny zdrajca
zmieniający ukradkiem świeżość tańczącą
w pełzające próchno
05’1999
Światło
Światło musi zgasnąć
czasem
żeby móc popatrzeć
w gwiazdy
żeby ukryć
przed obcymi łzy
oczy otworzyć
i we własną duszę zajrzeć
10’1999
Kolory grudnia
Z wierzchołka bezlistnej lipy
szare kłębki dzwońców
złotymi kroplami
spadają do karmnika
żółto – modrą kaskadą
uciekają
wystraszone sikorki
tylko na chwilę ‑
już ‑ błyskając żółcią –
wracają
i pracowicie się uwijają
wśród oliwkowo szarych
czyży i dzwońców
łuskających leniwie
nasiona lnu
i słonecznika
12’2000
Dedykacja
Jak boli
jak szarpie serce
znaleziona w książce dedykacja
sprzed czterdziestu laty ‑
napisana matce
tylko dwa słowa
dwa słowa i data
napisane kiedyś radośnie ‑
teraz ranią czasem minionym
nieodwracalnie
11’1999
Dzień zaduszny
Widzę twarze najbliższych, rozświetlone
pamięcią tysięcy zadusznych zniczy,
nie zmienione, wczoraj pożegnane,
niemo pytające kiedy się spotkamy.
Obok matki martwiącej się już tylko o jednego syna,
mądra twarz ojca z jasnym, dumnym okiem
i raniący serce widok brata, z którym więzów krwi
zacieśnianie los zerwał, tak nagle i tak brutalnie.
Świadomość przemijania ‑ tragiczna cena człowieczeństwa
przybliżona dzisiaj, dławi w gardle i dziwnie pierś ugniata,
koleiny uciekającego czasu wypełnia goryczą miłości
nie okazanej bliskim, którzy odeszli na zawsze.
11’1998
Nieuchronność
Dziecko ‑
w cieniu nachylonych rodziców twarzy
rączkami podaje nieporadnie nieskończoność,
a oni dar szczęśliwi przyjmują
nie wiedząc, że śmiercią ich darzy.
Ona ‑
blada z mędrca uśmiechem wyższości
stoi spokojnie za rodziców plecami i patrzy,
jakby chciała powiedzieć: kontynuacja,
to tylko etap nieuchronności.
10’1998
Kociewski wieczór
Słonce już za jeziorem
zaszło
niebo ostatkiem sił
czepia się dnia
na horyzoncie ogniem
zorza dziko płonie
krwią ociekający szafot
na ostrym błękicie
dziwny niepokój
lęk
co jutro
poza wiatrem
przyniesie
05’2001
Dzień listopadowy
Z ponurego nieba
przylatują ptaki
ołowiane
szarpią duszę
rozrywają
ledwo zagojone
rany
krwawią świeżą krwią
starych zdarzeń
budzą się uśpione zmory
jątrzą otwierane rany
żłopią
rozbryzgują krew
świat smagany
zimnym deszczem
wiatr chichotem
diabła wyje
przylatują ołowiane
ptaki wspomnień
zmory sumień
odganiają sen
08’2000
Mordowane gwiazdy
Ci którzy na murach ulic
wieszają Gwiazdy
na szubienicach
nie widzieli oczu małego Dawida
prowadzonego za rękę
przez umarłą z rozpaczy matkę
‑ do lasu dobrzyńskiego….
a potem prosto do nieba
uśmiercane haniebną śmiercią
Gwiazdy Dawida
ostatnią rozpaczą
daremnie szukują człowieczeństwa
w oczach swoich oprawców
‑ jak kiedyś mój najlepszy z podwórka
przyjaciel
10’1999
Bezsenna noc
Za oknem
na tle czarnej ściany
niedalekiego starodrzewu sosnowego
otulone światłem latarń przydomowych
zmartwione modrzewie
z obwisłymi bezradnie ramionami
‑ jak starcy
niemo skarżący się
że najpierw było za wcześnie….
a potem na wszystko było za późno
07’1999
Bory Tucholskie
Wrosłem w tą ziemię
nieurodzajną ‑
ziemię piasków
zapachu żywicy
gorzkiego smaku
piołunu
w południowym słońcu
aromatu macierzanki
wrosłem w tych ludzi
co w sercach
miłość pewnie chronią
jak płomień zapałki
w spracowanych dłoniach
kiedyś ci ludzie
w ostatnią drogę
na barkach mnie
poniosą
ostatni toast
ze mną wypiją
i jak o swoich bliskich
zapomną
12’1999
gwiazdy matki
twarz jak grudniowa rola
palce pokaleczone
różańcem
pochylona do ziemi
w pamięci liczy
gwiazdy
tyle gwiazd tyle gwiazd
rozrzuciła po świecie
a w oczach tak ciemno
tak ciemno
gdy je w mękach rodziła
nie wiedziała że dla innych będą
świeciły
08’2001
Przemijanie
Domy z dzieciństwa wspomnień jakoś skarlały
Las nocą nie przejmuje grozą i stał się mały
Nie koją już wieczory, nie cieszą poranki
Niebo błękit straciło, zginęły z chmur baranki.
Łąk zapach zwietrzał i kwiatów na nich mało
Gwiazdy są bledsze, słońce jakby mniej grzało
Ptaków barwnych mniej, i ciszej śpiewają
Tęcze po deszczu barwami już tak nie grają.
Kropla deszczu, płatek śniegu na twarzy
Uniesionej nie cieszy już i nie rozmarzy
Wody w słońcu blask zgubiły czysty
Czy to już czas ‑ czekanie na spokój wieczysty?
1985/98
Dzisiaj
Jak każdego dnia
jak przez całe życie
‑ miłość i cierpienie
miłość i cierpienie
cierpienie
cierpienie cierpienie
10’2000