|
Wybór wierszy publikowany w antologii RĘKOPISY Z SZUFLADY – redakcja Maciej Grad, opracowanie graficzne Jarosław M. Michałowski.
palcami w rozczochranych
czuprynach przeciągających się
nad wodą wełnianek
z krzewem tamaryszku
błyskającym wszystkimi
odcieniami różu
czy można uciec
dobra ta wiara
w której prawda jest
dobrem powszechnym
w której prawda jest
dobrem powszechnym
Maj nad stawem
Wiatr leniwie przebiera
palcami w rozczochranych
czuprynach przeciągających się
nad wodą wełnianek
rozmarzony tańczy
z krzewem tamaryszku
błyskającym wszystkimi
odcieniami różu
przez ażurowe głowy
na baczność stojących
dmuchawców słońce pieści
złoto kaczeńców i radosny
błękit niezapominajek
na zielonym lustrze wody
karasie niestrudzenie
uczą się geometrii kręgów
maj nad karasiowym stawem
05-2000
***
Jest czas pierwiosnków
zapachu konwalii
koncertów pszczelich
w lepkiej lip zieleni
Szaleństwa barw nasturcji
dyskretnej elegancji cynii
złota brzóz i modrzewi
Jest czas bezlistnych konarów
kaleczących ołowiane chmury
Jest czas młodości
Jest czas zapachu starości
Jest czas
11-2002
poranek
stopy
snem rozgrzane
koniczyna
chłodną rosą
całuje
słońce
na sierpniowych
pajęczynach
gra poranną
symfonię
dzwony
z wieży kościoła
głoszą
wczesną godzinę
08-2003
***
minęło
trzydzieści lat
gdy pierwszy raz
spleceni w uścisku
latając po niebie
smakowaliśmy swój pot
gdy dzisiaj
klęknęłaś przy mnie
i pocałowałaś w dłoń
ściany rozjaśniały
zawirował świat
uśmiechnął się z kąta
czas
04-2001
Odnaleziona dusza
Kapliczka przy polnej
rzadko uczęszczanej drodze
kamień pokaleczony
czasem
świątek z utrąconymi
dłońmi
u stóp świątka
bukiet polnych kwiatów
pewnie ktoś swoją duszę
w bezrękim kalece zobaczył
10-2001
Wierszyk dla wnuczki
U dziadka, w Wojtalu,
rośnie czerwony muchomorek,
a pod muchomorkiem
siedzi mały krasnoludek.
Taki pomarszczony stworek.
Siedzi, lamentuje, biedzi:
że taki mały – łzy leje –
że taki brzydki!
Ale wie dziadek i wiedzą sąsiedzi,
że to niejadek pod grzybkiem siedzi.
A los niejadków
– tych co tylko cukierki jedzą –
jest taki, że nie rosną.
A potem małe, pomarszczone płaczą
i pod grzybkiem siedzą.
11-1999
co mam zrobić mamo
twardą byłaś mamo
jak zimowa gruda
szorstką i twardą
miłość kryłaś
pod skorupą lodu
którą los otulił twoje serce
żeby nie pękło
nie lubiłaś księży
oni skłócają ludzi z bogiem
mówiłaś
a przecież trzech
do zdziwionego boga
cię prowadziło
co mam zrobić mamo
ze sczytaną książką
do nabożeństwa
którą mi zostawiłaś
z różańcem wypolerowanym
przez twoje palce
co mam zrobić
mamo
10-2004
***
tylko staruszka w czerni
z laską
zatrzymała się
przy krzewie jaśminowca
przygięta do ziemi
chorobą kręgosłupa
z trudem się wyprostowała
i z zachwytem powąchała
ukwieconą gałązkę
wszyscy spieszyli
do swoich trosk
do małych radości
tylko staruszka
w kwiatach jaśminowca
odnalazła swoich kochanków
11-2002
lutkowe nogi
zaczęły się już psuć
w dwudziestym wieku
gdy lutek poszedł na rentę
psuły się latami
od chodzenia boso
w nie ogrzewanym domu
po cementowej posadzce
ropiały
i śmierdziały
coraz trudniej było
chodzić na nich
do sklepu na piwo
za pieniądze
zaoszczędzone na opale
w dwudziestym pierwszym
wieku gdzieś tak na początku
lutek przestał
do sklepu chodzić
– za piwo oddał obie nogi
05-2001
chrystus i modrzewie
gdy wszyscy
od mogiły świeżej odejdą
kolumną zieloną przyjdą
modrzewie
obstąpią wokół mogiłę
głowy pochylą zielone
igłami miękkimi popieszczą
aż zdziwiony chrystus
z krzyża zejdzie
ach
to do poety przyszły
jego modrzewie
będą jak zawsze
do jesieni
szeptały do niego
legendą
jesienią
złotem go starannie
otulą
garść do stóp jego
rzucą
i smutne odejdą
jego ukochane modrzewie
07-2002
Pożegnanie Reni
Gdy żegnałem się z tobą
w pięknym łęgowskim
kościele
nikt nie zauważył
– z licznej rodziny
tłumu przyjaciół
i wielu dzieci –
jak Roch i Małgorzata
ze ścian zeszli święci
prowadzą cię prosto
w rozwarte ramiona
Chrystusa
i Jego matki Marii
Ksiądz przy ołtarzu
mówiąc o tobie
robił wszystkim nadzieję
– śmierć to nie koniec
to tylko przeobrażenie
Jeśli ksiądz
– pomyślałem – nie kłamie
nie płaczmy
żegnamy się tylko na chwilę
03-2001
idzie wiosna
w nocy przymrozek
w dzień roztopy
spod dywanu śniegu
brunatne plamy
zeszłego roku
obudzone przebiśniegi
kiwają sennie
białymi głowami
wczoraj
zmarł staszek
dzisiaj
romka spotkałem
adam z karolem
z dumy pękają bo
elka
urodziła dużego michała
jolka
małą wiktorię
iwonka
wróciła ze szpitala
marylka
leży ciężko chora
grzesiu się żeni
jakub rozwodzi
władzio uśmiechnięty
w trumnie
jakby zasnął w ukochanym
lwowie
jutro czwartek
jak co tydzień
do lorbasówki jedziemy
która pierwszym domem
pomału się staje
w tę niedzielę jeszcze
do gdańska wracamy
idzie wiosna
życie ze śmiercią
tańczy wiecznego walca
03-2005
Fotoplastykon
Na rogu Hibnera
i Grunwaldzkiej
był fotoplastykon
Olbrzymia beczka –
wokół co krok taborety
nad nimi okulary
a w nich świat kolorowy
Wielkie metropolie
Rzym Londyn Tokio
strojne tłumy
tramwaje powozy
piętrowe autobusy
Dziwnie mali ludzie
u stóp potężnych Kordylierów
na głowach z szerokim
rondem kapelusze
Pełno kolorowych kwiatów
egzotycznych ptaków
w tropikalnej dżungli
i dwa potężne goryle
Jak okiem sięgnąć
falująca pustynia
na niej pełzające
skorpiony i węże
Na arabach smagli Beduini
Na wzburzonym oceanie
brygantyny pod żaglami
walczą z wiatrem i falami
165
Na preriach kowboje
i dzicy Indianie
Śnieżne pola
mroźnej północy
Białe niedźwiedzie
foki morsy Eskimosi
Szkoda
gdańskiego fotoplastykonu
01-2002
Ojciec
Pamiętam – jako dziecko –
jak na mandolinie grałeś
– teraz to śmieszny
wydaje się instrument
Potem muskuły
mnie zachwycały
gdy przy goleniu
grały ci na ramionach
Twój głos spokojny
zapamiętałem
twoją mądrość
i oczy jasne lekko drwiące
I jak po wojnie
przez lat dwanaście
zmagałeś się ze śmiercią
którą od Polski sąsiadów
otrzymałeś w darze
Tak cię kochałem
a gdy umierałeś
pożegnać się z tobą
nie zdążyłem
i twoje gasnące usta
kaleczyłem moim imieniem
Gdy ludzie mówią
jak cię kochali
płaczę
Że się mnie nie doczekałeś
żeśmy się nie spotkali
ten ostatni raz
żeśmy się nie pożegnali
z mojej winy
09-2000
Smutki i zmory
Do okien Lorbasówki
Puka spóźniony,
Smutny deszcz grudniowy.
Nie mogę, mój deszczu,
Wpuścić cię, nie mogę.
Już w każdym kącie
Modrzewiowego pokoju
Smutki na mnie czyhają.
A za piecami kaflowymi
Bezlitosne zmory,
Te co przed snem
Na pierś siadają.
A gdy jak dzisiaj,
Sam jestem,
W kominku napalę,
W ogień popatrzę chwilę,
Ze smutkami
Z kątów modrzewiowych
Zmory wyłażą
Z za pieców kaflowych
I szarpią mi duszę.
Nie mogę cię do Lorbasówki
Wpuścić deszczu, nie mogę.
Nie ma tu już miejsca
Na smutki,
Na mokrą trwogę.
Zostaw mi tylko trochę wody,
Po to, żebym ugasił ból
Miłości niespełnionych,
Krzywd komuś wyrządzonych.
Zostaw trochę wody,
I nieś z wiatrem dalej
Smutki i trwogę.
01-2000
Do Mariana
W ten dzień zimowy niebo było mgliste
słońce nieśmiało na ziemię zerkało
więc mogłeś mnie nie widzieć w licznym
gronie przyjaciół które twoje udręczone ciało
odprowadzało na ostatni spoczynek
Stojąc pod kościelnym chórem
w wiosce kociewskiej otoczonej lasami
słuchałem jak organista wiejski
znęca się bezlitośnie nad organami
Pamiętając twoje organowe improwizacje
którymi u proboszcza budziłeś podziw
pomyślałem że Bóg się zżyma
na to – pełne dobrej woli – organisty granie
popsuty twoimi organowymi modlitwami
W uszach mając twoje granie
przypomniałem sobie nasze czarowne
rozmowy o kobietach
I filozoficzne dysputy
w których bez końca roztrząsaliśmy
percepcję początku istoty
Naszych filozofów ukochanych –
„a wszelka istota lub to czym rzecz jest…”
– pamiętasz –
doktora anielskiego Tomasza z Akwinu
A twojego ulubionego Machiavelli’ego –
„można o ludziach w ogóle powiedzieć,
że są niewdzięczni…”
Shopenhauera ze swoją wolą
która jest „przyczyną” wszystkich rzeczy
no i filozofa filozofów Nietzschego
I jak przy winie uczyłeś mnie
do ludzi miłości
i szachów zawiłości
Spotkania ze Zbyszkiem
najszlachetniejszym człowiekiem
który ukochał żeglarstwo
a dla chorego serca
odbywał tylko spacery na lądzie
Zawsze patrząc pod stopy uważnie
by najmniejszemu robaczkowi
przypadkiem nie odebrać
życia nierozważnie
Słuchając jak ludzie
mówią o tobie myślałem –
ja przecież wiedziałem to
przed wami
Dlaczego że Cię kocham
nigdy Ci nie powiedziałem
Pokażcie mi drogę
Świątki wszystkie
i te w błękicie
I te w złocie
w lipowym drewnie dłubane
Pokażcie mi drogę
Bo mój Chrystus rozpięty
na krzyżu
wskazać jej nie może
08-2003
człowieczeństwo
czy można uciec
przed niepokojem
poczuciem przemijania
goryczą niespełnienia
zrezygnować
ze świadomości
z poszukiwania sensu
czy można uciec
przed człowieczeństwem
01-2007
***
nie zawsze widzi się
i nagradza
tych najlepszych
niedocenionym pozostaje
poczucie
własnej wartości
ponieważ
nie umieją krzyczeć
w nagrodę umierają
w samotności
1-2007
to życie boli
kurczowo
trzymamy się bólu
i cierpienia
zachłanną miłością
kochamy życie
chorobliwie
boimy się śmierci
nieistnienia
jakby niebyt bolał
więcej od życia
11-2003
Ludzkie serce
Chcesz zajrzeć
w ludzkie serce?
I cóż się spodziewasz
tam znaleźć?
Miłość
rymowaną pięknie?
Tam tylko ślad
rozmowy z Bogiem.
Ból
nadzieja utopiona
w męce.
01-2004
***
gdy
śmierć staje się zrozumiałą
koniecznością
o obliczach bliskich
którzy już odeszli
wszystko przybiera inny wymiar
życie
nabiera właściwej perspektywy
przychodzi spokój
i nic już nie boli
może
trochę przeszłość
02-2004
widok z okna
dachy pociemniałe
wygasłe kominy
smutne jak krzyże
na starym cmentarzu
gniazda dla kawek
niepotrzebne drogowskazy
wczoraj
jeszcze było życie
dymy tańczące wesoło
z wiatrem
dzisiaj
zostało wspomnienie
01-2004
wyciszenie
jestem pełen tolerancji
dla wszystkich
i wszystkiego
spokojny
pogodzony z sobą
i całym światem
jestem bezwolny
i ciężki
jestem
jak pachnąca gałązka
kwitnącego jaśminowca
jak długo
03-2008
spokój
księżyc na niebie
srebrem
w ciszy dzwoni
tęsknotą
korona północy mruga
do oriona
cisza
kojący spokój
w głowie
przestają się tłuc
czarne nietoperze
myśli
spokój
05-2007
***
trudno
bardzo trudno znaleźć się
w tym międzyczasie
już nie pamiętasz wszystkiego
co było
wiesz tylko
że większość co było
nie było ważne
nie wiesz
co jeszcze będzie
i nie możesz
opędzić się natrętnej myśli
że może wszystko co ważne
już było
03-2007
***
odeszli wszyscy którzy
byli
mi nieśmiertelni
rosłem mężniałem
a oni
coraz bardziej
bezradni
potrzebujący pomocy
tracili
swoją moc
swoją nieśmiertelność
przepraszając
za nie swoje winy
przymilnym uśmiechem
budzącym zniecierpliwienie
i nieporadnym gestem
07-2007
***
mam za sobą wiele
wojen
pozostała jeszcze
jedna
którą od lat toczę
ta najtrudniejsza bo
z samym sobą
przeciw
stereotypom opiniom
i bogu
tę wojnę wygrać będzie
trudno
a może w ciemności
jednak odnajdę
ten świecący cud
maleńki ogarek
mojej duszy
03-2008
dialog z psem
patrząc
jak za oknem prószy
pierwszy śnieg
głaszczę mojego psa
myśląc o miłości
o przyjaźni
o przemijaniu
o tym że skażę
brutalnie
tę świeżą biel
gdy będę musiał
wyjść z domu
co my zrobimy
gdy jeden z nas
będzie musiał odejść
mówię do psa
wpatrującego się we mnie
brązowymi oczami
nic na to nie poradzisz
taki już los człowieka
i psa
mówi mądrymi oczami
i macha ogonem
11-2002
ból człowieczeństwa
gdy w powszechnej gonitwie
są takie chwile
że odzyskuję świadomość
i człowieczeństwo
boli mnie
że nie robię tego co lubię
tego co ważne
że czas ucieka
a ja przecież właściwie
już nie jestem
że wokół tyle piękna
obok którego przechodzę
obojętnie
że myśl
coraz bardziej leniwa
ucieka
i nie chce wracać
że nawet nie ma miejsca
na cień wątpliwości
tak wszystko jest pewne
i nieuniknione
po prostu
logiczny porządek bezsensu
zazdroszczę wtedy tym
którzy jeszcze mają boga
06-2007