Było nas pięcioro. Szajba, Sylwester Chłodziński, Marek Szychowski, Jacek Janowski, Michał Ostoja Lniski i ja, któremu przypadła rola gospodarza, a więc i pomywacza i kuchty. Najlepiej ustawił się Michał, który najwięcej pił, najwięcej jadł i nie rzeźbił, tylko ostrzył kolegom dłuta. I jeszcze orżnął nas w pokera, za pożyczone ode mnie pieniądze. Zacząłem wierzyć, że ogrywał swoich kolegów górników kiedyś, gdy pracował w kopalni. Jacek zostawił mi swojego ptaka, chociaż chłopaki stwierdzili, że to nie jest ptak Jacka, bo za wysoko trzyma dziób, i jest za kolorowy. Sylwek pracował nad Wenus z Willendorfu, którą ma mi odlać w brązie, Marek wyrzeźbił interesującego Chrystusa, którego szybko schował w bagażniku ‑ pewnie żeby nikt mu Chrystusa nie zauroczył, a Jacek pracował nad bobrem dla Michała (znowu Michał).
Dużo rozmów, wina, whisky i piwa; nie byliśmy też głodni. Można, parafrazując powiedzieć, że piliśmy żeby rozmawiać, rozmawialiśmy żeby pić. Czyli było pięknie.
2009.08.11
Najnowsze komentarze