Fot. Paweł Klein  

Antoni Pawlak, jeden – pewnie z nielicznych – ludzi opozycji, który nie załapał się na jakąś synekurkę. Nie żeby się nie nadawał, bo Antoni to człowiek mądry, po prostu nie chciał. Antoni wciąż mnie zadziwia, bo albo czytam we wspomnieniach Agnieszki Holland, że napisała z Antkiem Pawlakiem scenariusz filmu, albo o jego kontaktach  z Komandosami albo o niemałej roli, jaką odegrał w opozycji. Albo wreszcie, że w 1981 roku na plakatach pierwszego zjazdu Solidarności twarzą młodego ruchu społecznego był jego synek, o czym śpiewał Jacek Kaczmarski. 
    Antoniego kocham za jego milczenie. Nikt tak wspaniale słyszalnie, można powiedzieć  głośno, jak Antek, milczeć nie potrafi.

 

Książki poetyckie Antoniego Pawlaka

 

Czynny całą dobę – 1975
Czy jesteś gotów – 1981
Obudzimy się nagle w pędzących pociągach – 1981
Brulion wojenny – 1982
Cztery poematy – 1983
Powtórka – 1984
*** – 1984
Zmierzch i grypsy – 1984
Schwierige Gedicht – Auswahl – 1987
Zamiast –  1989
Długie noże, krótkie sukienki – 1990
Kilka słów o strachu – 1990
Nasze kobiety się starzeją – 1995
Zmarli tak lubią podróże – 1998
Akt personalny – 1999
strach w moich oczach jest głęboki jak studnia – 2002

 

    Żaden z wierszy Antoniego nie jest wydumaną formą, każdy jest treścią, kawałka jego życia. Na swoim tomiku “akt personalny” napisał mi dedykację: “to jest – Krzysztofie – spowiedź z połowy mojego życia”.
     W 2007. roku przypadkiem, bo nie czytam codzienników, wpadł mi w ręce Dziennik Bałtycki, w którym znalazłem krótką rozmowę z Antonim – wyważony, błyskotliwy, autoironiczny – cały Pawlak:

 

 

 


W naszym konfesjonale spowiada się Antoni Pawlak, poeta, publicysta,

rzecznik prezydenta Gdańska


– Bez czego nie mógłbyś się w życiu obejść?
– Bez kobiet, papierosów, alkoholu i rock & rolla. A szczególnie bez wódek z Igorem Michalskim.
Ale Igor wyjechał z Gdańska, więc cierpię.


– Bez czego mógłbyś się w życiu obejść
– Bez polilyków i większości pracowników IPN.


– Dokończ zdanie: „Jestem szczęśliwym człowiekiem, ponieważ …”
– …udało mi się w życiu spotkać wielu wspaniałych ludzi.


– Co dla ciebie znaczy „dużo pieniędzy”?
– Nie wiem, nigdy tyle nie miałem.


– Który ze swoich przymiotów uważasz za najatrakcyjniejszy dla płci przeciwnej?
– Umiejętność słuchania innych. A nawet jak nie słucham, potrafię udawać wielkie zainteresowanie.


– Dobra rada, której nie posłuchałeś, a powinieneś?
– Rady mojego ojca, bym uczył się języków.


– Kiedy ostatni raz płakałeś?
– Po śmierci Jacka Kaczmarskiego.


– Komu nie podałbyś ręki?
– Jestem dobrze wychowany, więc podaję rękę, ilekroć ktoś swoją wyciąga, choć wiem, że to błąd.


– Czy wyobrażasz sobie sytuację, w której dajesz swojemu nastoletniemu dziecku prezerwatywy przed wyjazdem na wakacje?
– Zależy, co w tym wypadku znaczy „nastoletnie dziecko”. Jedenastoletniemu nie, ale szesnastoletniemu to i owszem.


– Czy niepłacenie podatków jest grzechem?
– Tak. Chociaż podatki są absurdalnie wysokie.


– Czy zabijasz karpia na święta?
– Było powiedziane „nie zabijaj”. I nie było w tym żadnego uszczegółowienia w rodzaju „ale karpia można”.


– Jaką inskrypcję chciałbyś mieć wyrytą na swoim grobie?
– „Dobranoc”


– Jakie pytanie zadałbyś samemu sobie, gdybyś chciał być szczególnie złośliwy?
– Czy lubisz pornografię?


– Czy lubisz pornografię?
– Lubię.

(TOR)

 

 

 

 

 

Rozmowa z kobietą
jestem jak papier ścierny chropawy
szorstki
spójrz: telefon jak wąż
pręży się do skoku
telefon jest po to by powiedzieć
tak – nie
przyjdę – nie przejdę
niedługo – jutro
a nie po to by mówić
płakać
wzdychać
wyznawać
jestem jak papier ścierny
nie do przytulania
nie do głaskania
spójrz: za twym oknem
latarnie układają się
w płonący bukiet
więc po co ci kwiaty
posłuchaj: miejsce kwiatów
jest na łące
kwiaty w wazonie mają w sobie
coś z pornografii dziecięcej
Jestem jak papier ścierny
nie do w mruczenia
nie do wyznań
spójrz: płatki śniegu
jak pudle białe
łaszą się do twoich stóp
więc po co ci moje pieszczoty
kanciaste
niezgrabne
jestem jak papier ścierny
na twych palcach
kropelek krwi
widzę kilka
Jej życie jest naszym życiem
nie wiem czy Louise Woodward zabiła to niemowlę
czy biła je systematycznie dzień w dzień po głowie
czy godzinami wstrząsała nim by uszkodzić mózg
patrzę na jej pucołowatą twarz
obserwuję jak przygryza pełne wargi
jak co chwila z obawą rzuca okiem
na ławą przysięgłych
kamera rejestruje każde wahanie
skrupulatnie liczy łzy
zmieniając je w najświeższe wiadomości
dzienników telewizyjnych
całego świata
kamera sprawia ze pulchna nastolatka
z prowincjonalnego miasteczka gdzieś w Anglii
staje się na naszych oczach
koleżanką Laury Palmer
niewolnicy Izaury
Alexis
księżnej Diany
i Michela Jacksona
nagle zaciera się granica między moim pokojem
a ekranem telewizora
i jestem Louise Woodward
z niepokojem spoglądam na ławę przysięgłych
łykam łzy
i sam już nie wiem czy zabiłem to dziecko
Dwoje pisarzy
                                z Rayrnonda Chandlera
Każde twoje słowo zatrzymuję
między kartkami pamięci
każde twoje słowo jeszcze
się przyda
każde twoje słowo obrócę na swą obronę
w Książce którą piszę od lat
każde twoje słowo ukradkiem
popijam łykiem whisky
a kiedy tych łyków
zbierze się na wielką obojętność
myślę że ty robisz to samo i że
nasze życie nasze kłótnie i pojednania
to tylko powieść grafomana
czasami wtedy płaczę
Cicha noc nad Berlinem
grudniowy zmrok powoli zapadał nad Alt Moabit Strasse
w światłach latarni krążyły płatki śniegu
zza niedomkniętego okna starej kamienicy
dobiegało Stille Nacht heilige Nacht zdziwiłem się
bo przez chwilę myślałem że jestem w Gdańsku
a tu nagle niemiecka kolęda i poczułem się jeszcze bardziej samotny
było coraz zimniej i dałem się skusić neonowi knajpki naprzeciw
więzienia
przy barze zamówiłem whisky mit cola
powoli robiło mi się miło ciepło i sympatycznie
w przygaszonych światłach w zapachu tytoniowego dymu
                                                                                       w smaku alkoholu
było prawie pusto ledwie kilka stolików zajętych
tuląca się para trzej robotnicy którzy wpadli w drodze do domu
kilku długowłosych nagle kątem oka dostrzegłem
sporego mężczyzną w skórzanej kurtce i oficerkach
wrzucającego drobnicę fenigów do szafy grającej
po chwili rozległ się ryk wojskowego marsza starzec
                                                                                      wyprostował się
stuknął obcasami wyciągnął rękę w hitlerowskim pozdrowieniu
i zaczął coś wykrzykiwać skromna znajomość niemieckiego
pozwoliła mi zrozumieć że jest samotny nieszczęśliwy
i że płacze nad swą młodością w §§
długowłosi chłopca przy stoliku w rogu ryknęli śmiechem
a mnie zrobiło się smutno najpierw pomyślałem że żal mi
                                                                        tego starego człowieka
potem pomyślałem czy i ja za ileś tam lat będę płakał
                                                                          wspominając młodość
bramy stoczni w kwiatach Solidarność
potem pomyślałem że ten człowiek prawdopodobnie jest mordercą
że ma na sumieniu rozstrzelanych zakatowanych i poniżonych
na koniec dopiłem whisky i pomyślałem że nie jestem dobrym
                                                                                                 Polakiem
skoro nie ma we mnie gniewu chęci zemsty i marzenia
                                                                       sprawiedliwości dziejowej
zapłaciłem i po chwili grudniowa chłód ulicy
znów wdarł się pod moją kurtkę
wiezienie po drugiej stronie ulicy pogrążało się we śnie

Nowy Port żyje przepowiednią

 

czternastoletnie dziewczyny w ciąży

rozpychają, ulice

nabrzmiałymi piersiami

jednej z nich kilka dni temu

ukazała się Matka Boska przepowiadając

wojnę światową

śmierć papieża

i koniec świata

 

po bramach kobiety

oczekują swych mężczyzn

z rozpalonego powietrza

wyłapują ostanie doniesienia

o ruchach wojsk

i stanie zdrowia Jana Pawła II

 

rozmawiają o dzieciach

i kiepskich zarobkach

wpatrują się w wylot ulicy

i zmiętą gazetę

ze zdjęciem zmęczonego papieża


Dar Młodzieży

wzywała mnie dziewczyna
z kolczykami w kształcie kotwic – możesz
mi mówić Dar Młodzieży –
powiedziała
nachyliłem się do jej ucha
– kiedy do mnie podchodzisz
czuję niepokój zasycha mi
w ustach i sztywnieje
język
to zresztą jedyna
część ciała która
zachowuje się w ten sposób
Dwie cytryny
                       Adamowi Michnikowi

była zima koniec lat siedemdziesiątych Warszawa
moje buty rozchlapujące błoto
ulicy Marszałkowskiej zaczynały powoli
przemakać gdy nagle Adam krzyknął – spójrz –
na przeciw szedł mały
zasuszony staruszek w brązowym kapeluszu
i w wytartej jesionce w jodełkę
w trzęsącej się ręce trzymał siatkę
z dwiema osieroconymi cytrynami
– nie poznajesz? to Kiszko

jeszcze parę lat temu budził strach
jednym gestem wywyższał
lub skazywał na nieistnienie
została mu starość
zniszczony płaszcz zapomnienie
i dwie cytryny

idąc dalej w rozwarte wrota ulicy
rozmawialiśmy o złudności władzy
samotności strachu i śmierci
czyli literaturze
Lekcja historii: Gdańsk, 1970
dwa lata temu dowiedziałem się
że istnieją Żydzi że Jędrek
(siedział dwie ławki przede mną
i podrzucał ściągi z matmy ) jest obcy
w tej klasie
w tej szkole
w tym kraju

dziś pod moim oknem
na lepkich resztkach śniegu
zaczaił się wielki owad
czołgu

jak przyjdzie co do czego
egzamin z historii
mojego kraju
zdam celująco
Zamenhofa róg Anielewicza
to miasto zbudowano na cmentarzu
zmarli składają
wizyty w swoich dawnych domach
kładą dłonie
na futrynie drzwi
(choć próżno już szukać mezuzy)
mówią: długo
nas nie było
czasami pojawiają się tu
także wycieczki
***
jeszcze raz miłość
wkrada się jak kotka
w moje zmęczenie
zmaganie się z czasem
pogodzenie ze śmiercią
kobieta
jej i moja radość
niepokój
rozstania
jeszcze raz życie
układa się w banał
Papieros dla umarłego
coś mówił ale słowa
nie przebijały się przez zawiesinę dymu
w knajpce o poranku
widziałem tylko
że już nie żyje chociaż on
tego jeszcze nie wiedział
nagle szarpnął mnie za rękaw:
dlaczego uwierają tylko profesorowie
politycy artyści dlaczego
tylko ich ostatni oddech znaczy
strony gazet
a co z naszą śmiercią
kto jej poświęci chwilę uwagi
kto zmówi za nas ostatnią modlitwę
potem prosił o papierosa
wyciągnął ku niemu
paczkę czerwonych gauloisesów
Pani jest taka piękna
kiedy zobaczyłem panią w telewizorze
od razu wiedziałem
że to jest to
pani jest piękna mądra
i potrafi mówić
na każdy temat
przesyłam pani srebrny pierścionek
po matce i proszę przejedź
wrzuć w moje życie
kroplę świata
jest czwarta rano
czwarta pięć
zagracony pokój
i samotność
moja siostra tęsknota
łudzi się że przyjdziesz właśnie dziś
myślę że to nieprawda
chociaż i ja
mam prawo do szczęścia
na stację benzynową podjeżdżają
pierwsze samochody
zziębnięci kierowcy nie widzą
samotnej figury w oknie
wracam do łóżka by

przewracać się z boku na bok

Do Piotra Bratkowskiego

    list gończy nadziei

 

„Nie Bądź zbyt pewien, czy nie jestem z tobą” Walt Whitmann

 

nasze wiersze są po to by je rozdać

wśród przyjaciół – powiedziałeś

 

  to było dawno temu kiedy

  noszenie znaczy Solidarności nie było

  powodem do wstydu a aktem odwagi

 

to było dawno temu – Marcin Świetlicki

nie był jeszcze poetą grał

w okręty pod ławką na lekcji matematyki

 

to było dawno – wypita wódka

nie była zapowiedzią

kaca a wielkiej przygody

 

  czytywaliśmy mądre książki

  umawialiśmy się z dziewczynami do kina

  i z chłopaka na wódkę

 

słuchaliśmy nowych płyt i wdawało się nam

że świat: leży u naszych stóp

 

dziś zasypiamy nad książką

a kac odbiera chęć do życia

 

i tylko czasem budzi nas

w środku nocy tęsknota której

nie potrafimy nazwać

i bolą nas plecy

jakby rosły skrzydła

a to tylko sztywnieje kark

schylony nad biurkiem

 

lecz może nie wszystko stracone

niech goni cię mój list gończy

niech pędzi pędzony nadzieją

 

posłuchaj Piotrze spróbujmy raz reszcze

wznieść w górą szklanki rozmowy

wzbić się w niebo

oddalić miasto skaczące do oczu

tytułami gazet miasto

z którego wyciekła krew chciwie

wchłaniana przez bruk.

 

za nam miasto – przed nami śmierć

i w tylu miejscach jednocześnie

odpowiedzi których nie udzieliły gazety

ziemia obiecana nam wszystkim

słowa które  znaczą co znaczą

i zwiastowana dzwonkiem u drzwi

dobra nowina

 

l to koniec – jedyny możliwy początek

 

 

Prolog

 

to nieprawda

ze śmierć jest podróżą

z której się listów nie pisze

śmierć jest jak powrót do kraju

pszeniczne pole

płacząca wierzba

kiczowata makatka

z cytatem w tle

 

 

Dowcip

 

był stół wódka

i przyjaciel który zapytał:

co najbardziej denerwuje

serbskiego snajpera – i nie czekając

na odpowiedź dodał

– bośniackie dziecko na huśtawce

 

to celny dowcip

celny

jak strzał

 

 

            Powązki Travel

(list do Andrzeja Saramonowicza)

 

       Działacze Ligi Republikańskiej zażądali

usunięcia z cmentarza powązkowskiego Warszawie

         grobów przywódców komunistycznych

 

Drogi Andrzeju przesyłam ci grabki

wiaderko

i łopatkę

 

prawica

to nie tylko MYŚL

ale i CZYN

 

daj przykład i sam przenieś te truchła

z cmentarza na śmietnik

historii

 

zmarli tak lubią podróże

 

 

Zmęczona ziemia

 

nie opowiadaj mi o słowiańskiej duszy

polskości od pokoleń i czystości rasy

 

przez tę ziemię przez setki lat

w stukocie końskich kopyt

i szumie gąsienic

przewalały się obce wojska

paląc miasta i ognie przy drogach

a nasze przerażone babki

rozkładały przed nimi nogi

w nadziel na uratowanie dobytku i życia

 

przez tę ziemię przez setki lat

przemieszczały się tabory kupców

o dziwnym języku i obyczajach

a nasze chciwe babki

rozkładały przed nimi nogi by zdobyć

chusteczkę biżuterię pachnidła

 

i tylko czasem przerażony ptak

zerwał się z szuwarów do lotu

gdy kobiety z krzykiem rodziły dzieci

tak niepodobne do mężów

 

 

***

 

samochód zanurzał się w noc

znad asfaltu

unosiła się lekka mgła

jakby wstawali umarli

 

 

     Vera Wollenberger czyta

swoją teczkę w archiwach Stasi

 

Ewie Milewicz

 

jeszcze tylko lekkie muśnięcie brwi kredką

wydęcie ust rzut oka w lustro

ciepły pocałunek na policzku męża

(z. uświęciłem powiedział: powodzenia)

i można iść na randkę z przeznaczeniem

 

na progu dawnego gmachu tajnej policji

ostatnie wahanie – czy rzeczywiście chcę czy powinnam

wiedzieć to co tak skrzętnie skrywano przede mną

czy udźwignę swoją tajną przeszłość

swoją niejawną mnie

 

po kilkunastu minutach było za późno

na wahania opasłe tomy akt

czekają na plastikowym stoliku

drżąca ręka odwracająca strony

kto był przyjacielem kto wrogiem

komu słusznie ufała

kto jej zaufanie przelewał w donosy

 

na kolejnej stronie Vera Wollenberger

rozpoznała drobne pismo męża

przyszpilone do akt motyle zwierzeń

 

pierwsza myśl – przejść nad tym do porządku dziennego

zapomnieć udawać że się nie czytało

na jednej szali złamane zaufanie

na drugiej szali miłość wiążącą przez lata

na jednej dzieci na drugiej gniew

 

lecz czy możliwa jest miłość bez zaufania

-pomyślała idąc przez. Normannenstrasse

w łzie jak w okruchu szkła

załamywał się promień słońca

 

 

Powoli wszyscy wracają

 

kilka lat temu w Paryżu piliśmy

najtańsze wina odprawialiśmy ostatnie

misteriów rozmowy

to było nad ranem dwadzieścia cztery godziny

po twoim nieudanym samobójstwie Antek – krzyczałeś

w słuchawkę – przyjedź umieram

(wtedy jeszcze nie umarłeś)

 

a więc stało się to nad ranem

kiedy zwalnia się takt słów

filtrowanych winem i pierwszymi

promieniami słońca kiedy słowa

wypowiadane są wolniej

 

siedziałeś w oknie za którym budził się ze snu

budynek centrali komunistycznych związków zawodowych

mówiłeś że jeżeli chce się być sobą jeżeli

  chce się jeszcze kilka

strof napisać to trzeba być w Polsce

i ważne czy to będzie Łódź Warszawa

czy Gdańsk – miasta byłych miłości

i byłych przyjaźni

 

słuchałem tych słów

spijałem je z twoich warg jak resztki wina

z butelki i nie miałem odwagi

powiedzieć że chcę tu zostać

mieć za sobą Polskę innym zostawić sny

o jej zbawieniu zostawić kobiety ranki

i wieczory zanurzyć się w otchłań obcego języka

nie wiedząc co znaczą słowa

wykrzykiwane przez kobietę w chwili

rozkoszy co znaczą słowa wypowiadane

przez mężczyznę patrzącego z bólem

 

a potem spłynęła na nas kotara snu

pachnącego winem i gauloisesami

 

pamiętam jeszcze jak mnie odprowadziłeś

na lotnisko jak stałeś w rozpiętym prochowcu

z kieliszkiem brandy w dłoni – samotny

mężczyzna bojący się powrotu – ja

wracałem do kryjówki swoich strachów

 

kilka miesięcy później Grzegorz zadzwonił z Paryża

i powiedział że nie żyjesz

pomyślałem – ty skurwysynu

jednak wróciłeś

 


Meldunek o stanie wód

 

Wisła podeszła pod Wawel

był wieczór paliło słońce

na sięgających kolan workach z piaskiem siedzieli

ludzie paprząc w rzekę

 

było to coś w rodzaju pikniku

w oczekiwaniu na katastrofę

 

lato 1997

 

 

***

 

to lekkie puknie w okno

to nie śmierć jeszcze

to tylko gałęzie drzew

 

brzęk naczyń w kuchni

nagły płacz telefonu

w sąsiednim pokoju

niespokojne szepty książek

poza tym cisza

 

„śmierci nie ma” – żeby napisać

takie zdanie

trzeba być bardzo młodym chociaż

w jakimś sensie to prawda

bo nie ma śmierci

jak ze średniowiecznych rycin

w kapturze i z kosą

śmierć to młoda dziewczyna

która idzie przez park

w zwiewnej sukience w grochy

beztrosko machając torebką

 

to lekkie pukanie w okno

to nie śmierć jeszcze chociaż

jeśli wytężysz wzrok zobaczysz

jak zbliża się

tanecznym krokiem

 

jesień 1996

 


Jeszcze nie jestem martwy

 

porzucona w pamięci ulica

śpi spokojnie

tutaj nikt nie umiera

zmarli czuwają nad naszym snem

 

jeszcze nie jestem martwy

mogę się jeszcze ofiarować

jak wino i chleb

 

przyszłaś w środku snu

przysiadłaś na skraju łóżka

zlękniona wyczekując świtu

 

to jeszcze nie świt

to tylko latarni światło

odbija się od szyb

 

 

***

  niech dusza jego

 związana będzie

  w węzełek życia

 

zmarłego trudno poklepać po plecach

objąć serdecznie powiedzieć: poczekaj

Andrzej kawałek cię odprowadzę

bo nie odprowadzamy do taksówki

a jednak

idziemy za nim leżącym

jakbyśmy chcieli powiedzieć: stary

nie bój się

nie jesteś sam

 

potem już tylko trzy salwy

piasku o trumnę

 

25 maja 1997

 

 

Zapiski po wieczerze autorskim

 

1.

to prawda

wiersze pisze się

dla siebie

 

ale czasami miło

   kiedy zatrzymasz się

nad którymś z nich

   zamyślisz

uśmiechniesz

lub coś w tym rodzaju

 

  2.

  nie rozumiem sieci pytań

  którą zarzucacie na mnie

  jakbyście chcieli mnie oswoić

 

tak naprawdę

nie wiem czym jest poezja

może tylko rozmową

z tobą

  (z każdym tobą)

 

 

Pomiędzy

 

jeszcze gdzieś są śpiąc

kobiety zostawione samotnie

w pustyni pościeli

jeszcze wysokonakładowe tygodniki

podpowiadają mi jak być

piękną kobietą i upiec ciasto

na stole przede mną parująca filiżanka czarnej kawy

i pudełko gauloilsesów zbliża się wieczór

miasto płonie pierwszymi ogniami okien

za ścianą Joe Cocker śpiewa pieśń

tęsknoty i samotności

 

jestem sam

pomiędzy narodzinami a śmiercią

pomiędzy zygotą a truchłem

łożyskiem a trumną

pomiędzy jedną a drugą nicością

jak śmiertelnie przerażony myślnik

zawieszony w pustce

 

natrętna myśl co było przed

co będzie po

kto wymyślił koło

kto alfabet

kto boga

 


2009.01.23

 

***

 

 

 

      Szkoda, że aktualnie  Antek nie pisze wierszy. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Ostatnio widziałem Antoniego w telewizji, jak wypowiadał się, w jakichś  bardzo ważnych sprawach.
2009.10.26

 

***

 

       Wczoraj „spotkałem się” z Antonim na forum „Krytyki Politycznej” i z satysfakcją stwierdziłem, że służba u Prezydenta miasta Gdańska nie stępiła mu zmysłu politycznego i zdolności rzetelnej oceny. Niżej dowód.  

 

       ….6.W samolocie do Smoleńska zginęło wielu wspaniałych ludzi. Nie bohaterów, ale naprawdę wspaniałych ludzi. Każdy, który odchodzi robi wyrwę w naszym życiu. Czasami wyrwę nie do zasklepienia. Ale, do cholery, nie każdy który odchodzi jest bohaterem. Nie popadajmy w paranoję. Nawet jeśli to nasze narodowe hobby.
       Ale licytacja trwa. Licytacja na łzy, na ból. Kto więcej, kto bardziej. Dzień w dzień wylewa się to z gazet i telewizorów, z radioodbiorników i komputerów. Tak jak codziennie z mediów wylewają się łzy.

Swoisty szantaż żałobny.

Trumienny festiwal.

Funeralpolo. 

      7.Polska tradycja każe nam o umarłych mówić dobrze, albo wcale. To także pewien rodzaj hipokryzji. I może warto to wreszcie głośno powiedzieć: tak, zginęło tam wielu wspaniałych ludzi. Ale i paru takich, którym bym ręki raczej nie podał.
8.Narodowe, wszechogarniające żałobne spektakle przeżywamy nie po raz pierwszy. Pamiętam śmierć Jana Pawła II. I pamiętam te Wielkie Zaklęcia– teraz, po tej straszliwej traumie staniemy się inni, lepsi godniejsi. Tak mówili wszyscy. W ulicznych rozmowach i na ekranach telewizyjnych, przy rodzinnych obiadach i w wierszach. Nawet kibicie z założenia wrogich sobie drużyn piłkarskich, w imię pamięci Wielkiego Polskiego Papieża, przyrzekali sobie pokój i dozgonną przyjaźń.
I czym to się skończyło? Oczywiście niczym. Minęło klika dni i nasz polski świat wrócił do normy. Wróciło chamstwo i chwyty poniżej pasa.
Dlatego śmieszą mnie dzisiejsze zapewnienia, że ta Wielka Tragedia nas wszystkich odmieni. Nie odmieni. I to już widać. Na forach internetowych i na niektórych pogrzebach ofiar. W haniebnych artykułach prasowych i wierszach.Już znaleźli się tacy, którzy innym odmawiają prawa do smutku i żałoby. To banał, ale jakżesz to polskie!
9.Po śmierci Jana Pawła II też lud wyległ na ulice. Też opuszczano flagi owinięte kirem i palono tysiące, setki tysięcy zniczy. Obserwowałem to z pewną rozterką. Źle się w tym czułem. Ale nie do końca wiedziałem dlaczego. W końcu napisałem wiersz Płomień i łza. Bo w wierszu czasem łatwiej wyrazić uczucia.

śmierć to łza w której topimy ból
to płomień świecy rozświetlającej nieprzetarty szlak
tego dnia nie wywiesiłem flagi przekreślonej
blizną żałoby nie wystawiłem w oknie nekrologu
znicza nie doświadczyłem oczyszczającej wspólnoty
rozpaczy moje wargi nie zatrzepotały zapomnianymi słowami
modlitwy osobny na brzegu alei Jana Pawła II
zapadałem się coraz głębiej w sobie żegnając ostatni kondukt
autobusów do Rzymu zabrakło mi odwagi
by zawołać w twarz tłumu by pod opadające sklepienie
nieba wznieść jedno pytanie
czy nie spotkałem
nigdy śmierci która bolała bardziej
Alicja bezpowrotnie zabrała część mnie
Mama wszystko co dobre
Tomek ból wsysanego przez guz mózgu
a Jacek nie zgasł z pieśnią bo rak poharatał mu krtań
płomień tym którzy odeszli do Boga
łza dla tych którzy odeszli w pustkę

      10.Nie jestem stadny. Rzadko odczuwam potrzebę współuczestnictwa w Wielkiej Oczyszczającej Zbiorowości. Te uniesienia nie dla mnie. Boję się tłumu. Zdecydowanie lepiej czuję się sam lub w bardzo kameralnym gronie. Tam tylko potrafię dać upust swoim uczuciom. Wznieść szklankę whisky, stuknąć się z przyjacielem i powiedzieć; „to wypijmy za Arama”. (Antoni Pawlak, 26.04.2010).

 

      W Sulminie Antoni czeka whisky i nalewki, zapraszam. (Krzysztof)

2010.05.08

 

***

 

zdjecie

 

    Nie znam pana Rafała Kalukina, nie znam poematu, ale znam Antoniego, więc wiem, że to jest po prostu poemat Antoniego Pawlaka, czyli: “ja mam odwagę Wam to powiedzieć, bo takie jest moje przekonanie”

 

2012.11.11